Spisane przez Siostrę Dorotę Trybułę, ze Zgromadzenia SS. Zmartwychwstanek – Rycerz Niepokalanej 11/1996.
Ze skopiowanych materiałów byłej strony internetowej ks. Adama Strzałkowskiego:
————————————————————————–
DZIĘKI CI, MARYJO, TYŚ MNIE URATOWAŁA!
Pamiętnym wydarzeniem z czasu mojej pracy w szpitalu po drugim zajęciu Lwowa przez Rosjan była śmierć 26-letniego Franka N. Był on wielkim zbrod- niarzem i przestępcą, co ujawniło się dopiero przy jego śmierci.
Do wybuchu wojny pracował jako woźnica w Zakładzie Nieuleczalnie Cho- rych. W chwili rozpoczęcia działań wojennych porzucił samowolnie dotych- czasowe zajęcia i przyłączył się do bandy rabusiów.
Nawrócenie jego było dziełem miłosierdzia Matki Najświętszej. Wyprosiła je codziennym odmawianiem różańca przez sześć lat siostra szarytka Zamysło- wska. Była ona przełożoną Zakładu, w którym Franek pracował i z którego uciekł ku jej wielkiemu zmartwieniu.
Nawrócenie Franka
Do Szpitala na klinikę chirurgiczną przywieziono go w 1945 r. w bardzo cięż- kim stanie. Miał gruźlicę płuc i ropne zapalenie opłucnej na tle gruźliczym. Leżał na klinice trzy miesiące.
W tym okresie trzy razy zgłaszał się do spowiedzi i Komunii św. Stan zdrowia Franka w trzecim miesiącu pogarszał się z dnia na dzień.
31 X 1945 r. o godz. 15, w czasie gdyśmy ścieliły łóżko i poprawiały pozycję chorego, nastąpił silny krwotok płucny. Zalane zostały krwią łóżko i podłoga, a również ja z drugą siostrą, i to od twarzy aż do stóp.
Mimo to Franek nie zakończył życia, ale zaczął krzyczeć, że widzi szatanów i piekło otwarte, do którego usiłują go wciągnąć przy pomocy różnych narzę- dzi. Równocześnie duszę jego paliły popełnione zbrodnie.
Wyznawał je teraz głośno, wołając rozpaczliwie: — „Księdza!!!” i zasłaniając się siostrami (które trzymał oburącz) przed atakiem złych duchów. Przykur- czył nogi pod siebie i szamotał się w okropnym przerażeniu.
Zachęta do ufności w Miłosierdzie Boże i poddawane akty żalu doskonałego nie uspokajały umierającego. Sytuacja stawała się rozpaczliwa. O tej porze znaleźć księdza na terenie szpitala równało się z cudem, a ks. kapelan miesz- kał na plebanii [parafii] św. Antoniego, kilometr od kliniki.
Proszę Franka, żeby mnie puścił, to pójdę szukać księdza, a on na to:
— „Nie puszczę, bo mnie szatani porwą”.
Podaję Frankowi różaniec i mówię:
— „Trzymaj, on cię też zasłoni od szatanów, a mnie puść”.
Wyszłam zrozpaczona na korytarz, i o cudo!: — korytarzem idzie ksiądz kar- melita z obiadem do chorego brata zakonnego. Proszę go, aby zostawił torbę na korytarzu, a sam przyszedł na salę, aby udzielić rozgrzeszenia umierające mu, równocześnie podaję mu stułę i oleje święte.
Gdy kapłan stanął na sali, piekło w tej chwili zniknęło wraz z szatanami.
Franek wyciągnął przykurczone nogi i zaczął od początku litanię okropnych zbrodni, nie zapominając i o świętokradztwach, co już wszyscy obecni na sali słyszeli drugi raz.
Kapłan mówi do penitenta:
— „Ciszej, ciszej…”,
ale Franek stanowczym głosem mówi:
— „Żadne cicho, na Sądzie Bożym cały świat będzie wiedział, jakie zbrodnie popełniłem!”
– i dalej wyrzucał z siebie to, co stanowiło jego największą mękę.
Gdy skończył i otrzymał rozgrzeszenie, uspokoił się zupełnie, wyciągnął ręce jakby do kogoś na przywitanie i ostatkiem sił krzyknął:
— „Dzięki Ci, Maryjo, Tyś mnie uratowała!”,
a złożywszy ręce na piersiach, skonał. Namaszczenie otrzymał już jako zmar- ły.
Sześciogodzinna spowiedź
Zrobiłyśmy z drugą siostrą porządek ze zwłokami, z łóżkiem i podłogą, żeby nikt więcej nie zakażał się. Umyłyśmy się same, przebrały chałaty i poszły do dalszych obowiązków, s. Cecylia na salę nr 10, a ja z powrotem na salę nr 5, gdzie oprócz Franka leżało jeszcze ośmiu ciężko chorych mężczyzn.
Jakież było moje zdziwienie, gdy żaden z chorych nie leżał w łóżku, ale wszy- scy pod łóżkami, z głowami nakrytymi poduszkami i materacami. Nawet cho- ry na wyciągu, z kolanem rozbitym kulą dum-dum i ciężką raną na udzie, le- żał pod łóżkiem, uwolniony ze stalowych drutów i obciążenia nogi.
Kiedy zobaczyłam jego twarz, był zmieniony nie do poznania: włosy białe, a oczy [uciekające] pod powieki. Kurczowo trzymał materac na głowie i przera- źliwym głosem żądał księdza, i to natychmiast.
O księdza wołali też wszyscy inni.
W tej chwili posłałam sanitariuszkę, aby na bramie głównego budynku zazna- czyła na tablicy konieczną obecność księdza na oddziale, a sama przy pomo- cy sanitariuszek i sanitariusza ze sali operacyjnej wyciągaliśmy chorych i układali na łóżkach jak należy.
Wszyscy byli przerażeni i czekali na księdza, jak tonący na deskę ratunku.
Przyszedł ks. Woroniecki, kapelan, 15 minut po 17-tej.
Ja trzymałam dyżur na korytarzu, żeby nikt nie przeszkadzał ani z kolacją, ani z wizytą lekarską.
O godz. 23.15 wyszedł ks. kapelan na korytarz blady i oblany potem.
Zapytał, co [przedtem] było na tej sali, — i jak długi upadł zemdlony na zie- mię.
Zobaczyły to dwie Rosjanki, nocne dyżurne, i przybiegły pomóc mi ratować go, a potem położyć na wózku szpitalnym, aż do dojścia do normy. Na pleba- nię odprowadzili księdza dwaj portierzy.
Na sali nr 5 jeden szloch.
O kolacji chorzy słyszeć nie chcieli. Prosili, żeby pomóc im odprawić pokutę i razem z nimi dziękować, że oni jeszcze żyją, że się mogli spowiadać, że ich szatani nie porwali do piekła, które widzieli na sali.
Całą noc spędziłam z nimi na modlitwie i na przygotowaniu do Komunii Świę tej.
Rano, gdy zobaczyli księdza z Panem Jezusem, płakali głośno jak dzieci. Jak miłe musiały być te łzy Zbawicielowi, którego łaska odniosła tak wielkie zwy- cięstwo. Śniadania nie chcieli jeść, ale płacząc dziękowali za przeżyty wczo- rajszy dzień.
Zrobiłam, co było konieczne na tej sali i wybiegłam, żeby przygotować cały oddział do wizyty lekarskiej na godz. 8 rano.
Wizyta lekarska
Wizyta zaczęła się od sali nr 1. Przyszli profesor Karawanów, Rosjanin, i kil- kunastu lekarzy narodowości polskiej, rosyjskiej i ukraińskiej. Słuchają, co mówi profesor, i serdecznie odnoszą się do chorych i do mnie.
Kiedy wizyta lekarska objęła salę nr 5, profesor zmarszczył brwi, oczami ob- szedł całą salę, a za nim zrobili to samo inni lekarze. Po chwili przyglądania się chorym w milczeniu, mówi do mnie gniewnym głosem:
— „Siostro Anno! Tyle razy prosiłem, żebyście wszystkie zmiany, jakie robicie na oddziale, zgłaszali mi przed wizytą”.
Ja na to:
— „Nie rozumiem, panie profesorze, o co chodzi”…
— „Jak to – mówi profesor – całą salę zmienić i nic nikomu nie zgłosić?”
Odpowiadam:
— „Panie profesorze, ani jeden chory nie jest inny niż ci, co byli wczoraj i dawniej; wszyscy ci sami”.
Profesor:
— „Nie poznaję ani jednego chorego!”
Adiunkt dr Liebhart mówi mi do ucha po polsku:
— „Siostro Anno, nie rób wariata z Profesora, przecież ani jeden chory nie jest ten sam. Skądże siostra wzięła ośmiu chorych bez wiedzy lekarzy?”
Kartami temperatury i diagnozami, a także żelazami ze zdjętego wyciągu, przekonałam wszystkich o prawdzie moich słów.
Profesor zapytał,
— co było powodem, że wszyscy są tak zmienieni i mają białe głowy.
Powiedziałam, że w związku ze śmiercią Franka odbywała się na sali jakaś piekielna scena, która wszystkich przeraziła, ale i nawróciła, dlatego pewnie są tacy inni.
Bez słowa obeszli całą salę, a na korytarzu zmusili mnie prośbami do opowie- dzenia tego, co było.
W dużym skrócie opowiedziałam co się działo, i że ksiądz się znalazł w nieo- czekiwanej porze, i że po wyznaniu grzechów i rozgrzeszeniu Franek zaraz umarł.
Na to profesor Karawanow:
— „Ot, to jeden z wielu dowodów, że jest Bóg i że człowiek posiada duszę nieśmiertelną”.
Po wizycie i operacjach zgłosili się do mnie trzej lekarze — dwóch Polaków i jeden Ukrainiec — z prośbą o książeczki do nabożeństwa i o zastępstwo na dzień następny w rannych czynnościach, bo mogą się spóźnić, ponieważ pójdą do spowiedzi i Komunii świętej, do której nie przystępowali od czasu złożenia matury.
Na drugi dzień, gdy przyszli do pracy, byli przejęci i odmienieni, podobnie jak chorzy.
Różańce i Cudowne Medaliki przyjęli z radością.
Co przeżywali chorzy?
Po południu tego dnia miałam chwilkę czasu na rozmowę z chorymi na temat wczorajszego przeżycia. Wszyscy się przyznawali, że mieli powody znalezie- nia się w piekle i że tylko cudem nie zostali tam porwani. Przyznali się, że całe lata nie spowiadali się, jeden nawet 40 lat.
Najstarszy pacjent, bez nogi (urwana przez granat), płakał z radości, że wczo raj nie wpadł do piekła, bo bardzo na nie zasłużył. Po Komunii Św. bez przer- wy modlił się o śmierć, żeby już nigdy więcej Pana Boga nie obrazić, ale mieć Go w sercu jak dzisiaj.
Modlitwa dziadka była widocznie miła Panu Bogu i została wysłuchana – wie- czorem tego dnia zasnął na wieki bez żadnej agonii.
Inni chorzy na widok zmarłego dziadka z płaczem wołali, że i oni chcą dzisiaj umrzeć. Dopiero przypomnienie im o obowiązku pokuty i naprawy złego ży- cia uspokoiło salę.
Pytałam chorych, jak wyglądał szatan.
Zakryli twarze rękami, a jeden z nich, inżynier, mówił, że to niemożliwe do opisania. Inteligencją przewyższa szatan wszystkich uczonych na świecie, a wygląd jego jest tak straszny, że lepiej ponosić wszystkie tortury na ziemi, niż wpaść w jego moc. Tak jak ludzie szatana malują, to są żarty.
* * * * *
Może warto zaznaczyć, że spowiedzi Franka wysłuchał karmelita, wyświęco- ny w owym miesiącu na kapłana. Przyjechał do Lwowa po studiach.
Do szpitala z obiadem był wysłany o godz. 12, ale nie mógł od razu trafić. Przyszedł dopiero wtedy, kiedy Franek wołał: „księdza”, [tzn. ok. godz. 15].
Widocznie Matka Najświętsza tak pokierowała jego krokami.
___________________________
Musisz się zalogować aby dodać komentarz.