W znanej anegdocie sprytny pośrednik sprzedawać miał farmę znajdującą się na Alasce. Podobnie apologeci „nowej wiosny Kościoła” gotowi są sprzeda- wać nam owoce z Afryki — owoce „nowej ewangelizacji”, strategii, która ma podobno przynosić znakomite rezultaty na Czarnym Lądzie.
„Nowa ewangelizacja” Afryki
Ten trik handlowy oszukał wielu, gdyż, podobnie jak Alaska, Afryka jest wy- starczająco daleko. Jeśli zaprotestujesz, że nie możesz dostrzec żadnych oz- nak rzekomej „nowej wiosny Kościoła”, wskazując na skandale związane z nadużyciami seksualnymi i na pokazywane nam nieustannie synkretyczne ceremonie, apologeta wyciągnie z rękawa afrykańskiego królika.
„Och – powie – to z powodu europejskiej i amerykańskiej dekadencji, a nie przez Vaticanum II. Zobaczcie, jak dobrze przebiega inkulturacja w krajach Trzeciego Świata, a zwłaszcza w Afryce! Voila!
Nowa ewangelizacja naprawdę przynosi skutki! Kościół rozrasta się tu gwałtownie i to dzięki II Soborowi Watykańskiemu! Dzięki inkulturacji! Dzięki dialogowi!
W afrykańskim buszu mamy naprawdę «nową wiosnę», z radością wita- ną przez szlachetnych i niewinnych tubylców, odgrodzonych od zblazo- wanej i pogrążonej w cynizmie i dekadencji kultury zachodniej!”.
Ponieważ głosy takie pojawiają się coraz częściej, spróbujmy sprawdzić ich zasadność. Przyjrzyjmy się faktom dotyczącym Afryki i zobaczmy, czy rzeczy- wiście rozwój sytuacji na tym kontynencie może budzić naszą nadzieję. (…)
Czy inkulturacja – przyjmowanie elementów innych kultur (i religii) do litur- gii – rzeczywiście przynosi w Afryce dobre owoce?
Czy liczba powołań i nawróceń wzrasta lawinowo, jak się nam to wmawia? Czy podczas safari napotyka się nieoczekiwanie kapłanów i całe parafie usa- dowione pomiędzy lwami, lampartami i nosorożcami? Czy w Afryce dosłow- nie lew leży obok baranka (,..), a na naszych oczach dokonuje się na ziemi wudu tryumf Niepokalanego Serca Maryi?
Po pierwsze, musimy mieć jasny obraz tego, co zmieniło się wraz z przyby- ciem misjonarzy do Afryki.
Przed Vaticanum II ich cel był jasny: ratowanie dusz, czyli oderwanie Afryka- nów od ich rodzimej religii i doprowadzenie ich do Kościoła.
Duchy czczone przez religie afrykańskie czy też wudu były jednoznacznie uwa żane za demony.
Znakomitą charakterystykę stanowiska Kościoła z czasów poprzedzających II Sobór Watykański, świetnie streszczającą teologię wudu, znaleźć można w klasycznym dziele msgr Christianiego „Znaki obecności szatana we współ-czesnym świecie”:
„Historycy religii zgadzają się co do tego, iż wszystkie religie postulują istnienie najwyższego i suwerennego bóstwa, wszechmogącego uosobie- nia dobra.
Ale taki bóg, wyjaśniają, zazwyczaj pozostaje w tle, podczas gdy wielbi się zastępy pomniejszych bóstw, zarówno dobrych, jak i złych, wpraw- dzie podległych najwyższemu bogu, ale uważanych za bliższe człowie- kowi i bardziej zaangażowane w jego los, a zatem i bardziej otwarte na modlitwy i rozmaite manipulacje.
Co więcej, według wielu pogańskich teologii naczelną sprawą jest zaskar bienie sobie życzliwości złych mocy”.
Msgr Christiani tak podsumowuje tradycyjne stanowisko Kościoła dotyczące tożsamości tych duchów:
„Nie powinniśmy zbyt często podkreślać, że w Ewangelii szatan nosi dość zadziwiające miano księcia tego świata, ale ten tytuł trzeba uznać za uzasadniony, skoro potwierdza go sam Chrystus.
Jednakże szatan nie mógłby rościć sobie prawa do niego, gdyby bóstwa pogańskie nie były tylko i jedynie diabłami. Potwierdzili to jednogłośnie wszyscy Ojcowie Kościoła”.
I dalej Christiani konkluduje:
„Z naszego punktu widzenia oczywiste jest, że historia religii – jeśli wyłą czyć z niej jedyną prawdziwą religię, wyznawaną przez Patriarchów, Mojżesza, a potem chrześcijan – jest historią satanizmu”.
Słowa te pozostają całkowicie zgodne ze stanowiskiem o. Delaporte z Bractwa Miłosierdzia, wyrażonym w roku 1871:
„Wielu autorów książek opisujących szczegółowo starożytne religie mo- głoby uniknąć błędów, gdyby wiedzieli, jak odczytać w Psalmach owo jednoznaczne zdanie:
«Wszyscy bogowie pogan to demony» (Ps 95, 5)
i pamiętali o słowach św. Pawia:
«Co poganie ofiarują, czartu ofiarują, a nie Bogu» (1 Kor 10, 20).
Nie jest więc pogaństwo niczym innym, jak tylko religią diabła”.
Takie było stanowisko duchownych względem religii afrykańskiej: jest to reli- gia diabla.
Tradycyjnie ceremonia konwersji byłego wyznawcy wudu do Kościoła obejmo- wała podarcie skóry bębna – co symbolizować miało wyrzeczenie się opętań- czych tańców w rytm bębnów, które znajdują się w centrum kultu wudu, czym zajmiemy się za chwilę.
Arcybiskup Lefebvre: misjonarz w Afryce
Uwzględniając to tradycyjne nauczanie i stanowisko Biblii, Ojców Kościoła i Magisterium, praca misyjna w Afryce przynosiła przed II Soborem Watykań- skim wspaniałe efekty, głównie (jak na ironię) dzięki wysiłkom człowieka, który miał się stać najbardziej legendarnym przeciwnikiem Vaticanum II – abpa Marcelego Lefebvre’a.
Oficjalny organ Watykanu L’Osservatore Romano w lipcu 1976 przyznawał, że
„ w roku 1947 młody biskup misyjny msgr Lefebvre tchnął nowego ducha w pracę Kościoła, tworząc nowe ośrodki katolicyzmu (…) jego twórcza praca wycisnęła na Afryce głębokie znamię”.
Wyświęcony na kapłana w roku 1929, o. Lefebvre wstąpił do Zgromadzenia Oj ców Ducha Świętego, najważniejszego zgromadzenia misyjnego w Kościele, i pracował jako misjonarz w Gabonie w latach 1932-1946.
W roku 1947 został konsekrowany na biskupa i mianowany wikariuszem apo- stolskim w Dakarze w Senegalu. W 1948 (do 1959) bp Lefebvre został delega- tem apostolskim Piusa XII na 18 krajów francuskojęzycznej Afryki, a w 1955 pierwszym arcybiskupem Dakaru.
Gorliwie pracując dla zbawienia dusz, abp Lefebvre powołał cztery konferen- cje episkopatu, stworzył 21 nowych diecezji i prefektur apostolskich oraz otwierał seminaria na całym obszarze swej jurysdykcji.
Rozwinął też prasę katolicką, budując nowoczesne szkoły dla 12 tysięcy dzie- ci, organizował Akcję Katolicką i sprowadzał do Afryki zgromadzenia zakon- ne, otworzył pierwszy Karmel w Afryce w Sebikotane i pierwszy klasztor bene- dyktyński zgromadzenia Solesmes w Gabonie.
Praca Arcybiskupa przynosiła tak obfite owoce, że jego coroczne wizyty u Piu- sa XII, jego informacje i rady stały się podstawą dla encykliki Fidei donum, która nadała nowy impuls światowej działalności misyjnej.
W roku 1962 ów weteran misji, który przyprowadził do zbawienia Chrystuso- wego tak wiele dusz, został wybrany przez Zgromadzenie Generalne Ojców Ducha Świętego na stanowisko Przełożonego Generalnego, które piastował aż do momentu dobrowolnego ustąpienia.
Żarliwość abpa Lefebvre’a o zbawienie dusz doceniona została przez tubyl- ców afrykańskich, z których wielu z niecierpliwością oczekiwało na oswobo- dzenie z niewoli duchów ciemności, rządzących ich ziemią.
O radości, z jaką spotykało się owo bezkompromisowe stanowisko u mieszkań ców tych krajów, wspomina sam abp Lefebvre:
„Nigdy nie próbowałem zmienić chaty animistycznego czarownika w kaplicę. Kiedy czarownik umierał (często otruty) natychmiast paliliśmy jego chatę, ku wielkiej radości dzieci”.
Pod opieką abpa Lefebvre’a Kościół w Afryce doświadczał prawdziwej wiosny. Owoce jego pracy spotkały się z uznaniem Piusa XII, docenione zostały przez zgromadzenie i zauważono w „L’Osservatore Romano”.
Duch Vaticanum II
Nowa nuta pojawiła się wraz z pontyfikatem Jana XXIII, pragnącego przyci- snąć do piersi cały świat i uznać jego wartości, w takim stopniu, w jakim to tylko możliwe.
W alokucji do afrykańskich pisarzy i artystów papież ów zapoczątkował nowy kierunek inkulturacji w Afryce, szukając kulturowych środków wyrazu, które mógłby zostać – że tak się wyrażę – ochrzczone:
„Troska Kościoła o bogactwa kulturowe wszystkich ludów stawia go w służbie prawdziwego światowego pokoju.
Pomaga elitom, które zwracają się do niego po radę, w rozwijaniu kultu- rowych możliwości ich narodów i ras, zapraszając je do harmonijnej współpracy w duchu głębokiego zrozumienia z innymi prądami będą- cymi wytworami autentycznych cywilizacji”.
Nowy impuls temu procesowi nadał papież Paweł VI, który poszedł krok dalej i zaczął precyzować, co uważa za pozytywne cechy kultury afrykańskiej.
Jak wyraził się w swym przesłaniu do narodów Afryki, mającym na celu „pro- mowanie religijnego, państwowego i społecznego dobra kontynentu”:
„Wiele zwyczajów i obrzędów, niegdyś uznanych za dziwne, jest dziś po- strzeganych, w świetle etnologii, jako integralna część rozmaitych syste mów społecznych, warta badania i domagająca się szacunku (…)
obecność Boga przenika życie Afrykanina, jako obecność istoty wyższej, osobowej i tajemniczej. Ludzie muszą zwracać się do niej w uroczystych i krytycznych momentach życia (…)”.
Ten zdumiewający komentarz nie odnosi się do konwertytów na katolicyzm, ale – jak to wyjaśnia Paweł VI – do wyznawców „starożytnych afrykańskich kultur religijnych”, czyli do wyznawców wudu!
Zauważmy, że Paweł VI sugeruje tu, iż wudu zwraca się do prawdziwego Boga, tj. Boga, którego wzywają katolicy.
Na koniec papież powiedział, że
„inną cechą wspólną dla tradycji afrykańskiej [i chrześcijaństwa] jest szacunek dla godności człowieka”.
Paweł VI uznał istnienie wypaczeń, które
„pozostają w rażącym kontraście z szacunkiem należnym osobie ludz- kiej”,
ale wyjaśnił, że nie są one typowe dla kultury uformowanej przez afrykańską tradycję, tj. przez wudu.
Wstrzymajmy się jeszcze na chwilę od komentarza i przejdźmy do wyjaśnień udzielonych przez Pawła VI na Sympozjum Biskupów Afryki w Kampali 31 lipca 1969 roku.
Papież przedstawił wówczas inkulturację jako konieczność, przekonując zgro madzonych, że dzięki niej
„będziecie w stanie pozostać prawdziwie afrykańscy, nawet we (…) włas nych interpretacjach życia chrześcijańskiego, będziecie mogli wyrażać katolicyzm za pomocą terminów odpowiednich dla waszej własnej kultu ry, będziecie mogli wnieść do Kościoła katolickiego drogocenny i orygi- nalny wkład; wkład, którego potrzebuje on zwłaszcza w tej historycznej godzinie”.
Kolejny przełom w spojrzeniu na wudu przyniosła mowa wygłoszona przez Jana Pawła II 4 lutego 1993 do przedstawicieli tego kultu w Cotonou w Beni- nie.
Papież powiedział wyznawcom wudu, że
„słuszna jest [ich] wdzięczność dla przodków, którzy przekazali ów zmy- sł sacrum, wiarę w jednego Boga, który jest dobry, (…) szacunek dla ży- cia moralnego i dla społecznej harmonii społecznej”.
Dodał, że ich religia zawiera „ziarna Słowa” (semina verbi), będące, jak wyja śnia w innym miejscu,
„rodzajem wspólnych soteriologicznych korzeni, obecnych we wszyst- kich religiach”.
Przekładając to na zwykły język, papież stwierdził, że owe „zbawcze korze- nie” obecne są również w wudu – tj. że można zostać zbawionym poprzez przy należność do tego kultu.
Jan Paweł II rozwinął to zdumiewające stwierdzenie o zbawczej naturze wu- du, mówiąc animistom, że ich katoliccy „bracia i siostry” doceniają ich reli- gię:
„Wasi chrześcijańscy bracia i siostry, podobnie jak i wy, doceniają to, co jest pięknego w tych tradycjach”.
Dodał, że chrześcijanie w Beninie są
„wdzięczni również swym własnym “przodkom w wierze»”
i zakończył przemówienie dwoma zdaniami wychwalającymi dobroć Chrystu- sa.
Tak właśnie wygląda w praktyce nowa ewangelizacja – zainspirowana przez Vaticanum II metoda niesienia Ewangelii krajowi wudu – radosny taniec z diabłem zakończony paru zdaniami o dobroci Pana Jezusa.
Jednak kiedy tańczy się z diabłem, kto wówczas prowadzi? (…)
Co niewiarygodne, papież popiera również kursy wudu dla katolickich księży.
W swej apostolskiej ekshortacji „Ecclesia in Africa” Jan Paweł II pisze:
„Należy zatem traktować z wielkim szacunkiem wyznawców religii tra- dycyjnej, unikając w wypowiedziach wszelkich wyrażeń niestosownych czy lekceważących.
Z myślą o tym w domach formacji kapłańskiej i zakonnej przekazywać się będzie właściwą wiedzę na temat religii tradycyjnej”.
O tym, że znaczenie tego oświadczenia – oznaczającego diametralną zmianę stanowiska i to deklarowaną przez samą głowę Kościoła katolickiego – nie umknęło Afrykanom, świadczą dobitnie ich reakcje.
Kapłani wudu postrzegają to jako swe
„zwycięstwo nad upokorzonym papieżem, który (…) przepraszał i wyra- żał uznanie dla ich religii”.
W pracy zatytułowanej Papieskie przeprosiny wobec Afrykanów Adu Kwabe-na-Essema, entuzjasta wudu, pisze:
„Wyznania afrykańskie zyskały obecnie uznanie Jana Pawia II. Pytanie brzmi, czy reszta świata zachodniego uczyni to samo?”.
Autor kontynuuje: „Religie afrykańskie przeżyły swój największy rozk- wit dwa lata temu, kiedy papież Jan Paweł II, przebywając z wizytą w Beninie, przeprosił za stulecia ośmieszania afrykańskich wierzeń kultu- rowych przez świat zachodni.
Benin jest ojczyzną wudu (…) Decydujące pytanie brzmi, czy papieska «pokuta» skłoni pozostałych do szacunku wobec afrykańskich kultur, a zwłaszcza afrykańskich religii”.
Nowa wiosna wudu
Jaki był rezultat papieskich wysiłków? Nowa ewangelizacja przynosi rezulta- ty – dla wudu.
W czasie wizyty Jana Pawła II w Beninie w roku 1993 oficjalny organ Watyka- nu „L’Osservatore Romano” oszacował liczbę wyznawców wudu w Beninie na 25% – z tendencją mocno spadkową.
Trzy lata później, w wyniku zabiegów Jana Pawła II, liczba ta wzrosła do 60% populacji i, według doniesień Associated Press ze stycznia 1996 roku,
„z biciem w bębny i tańcami Benin świętował w ostatnią środę odrodze- nie wudu jako oficjalnie uznawanej religii”.
Dzięki duchowi Vaticanum II oraz wysiłkom ostatnich papieży mamy do czy- nienia z nową wiosną wudu
– i w tym samym czasie, gdy ci sami papieże pracowali nad pozbawieniem katolicyzmu statusu religii państwowej, wysiłki Jana Pawła II doprowa- dziły do przyznania takiego statusu wudu w Beninie.
Ale czym jest w istocie wudu?
Wiemy z tego, co powiedzieliśmy już, że ojczyzną jego jest Benin; większość wie, że stamtąd przywędrowało ono na Haiti wskutek handlu niewolnikami.
Skoro od katolickich kapłanów oczekuje się, że będą je studiować i szanować, postarajmy się przynajmniej ogólnikowo zaznajomić z jego zasadami.
Okultysta Nevill Drury definiuje wudu zwięźle w swym Słowniku mistycyzmu i okultyzmu na stronie 269:
„Wudu, również wodun, vaudoux, von-dou. Haitańskie praktyki magicz- ne obejmujące śpiew, grę na bębnach, skandowanie i taniec, które dopro wadzają do stanu rozkojarzenia, transu i opętania duchowego.
Słowo wudu pochodzi od zachodnio-afrykańskiego vodun, co oznacza «bóg» lub «duch»; obrzędy wudu zostały przyniesione na Haiti i w inne części Karaibów w okresie handlu niewolnikami, kiedy Afrykanie byli przewożeni do pracy na plantacjach.
Obrzędy wudu obejmują ofiary o charakterze seksualnym; taniec węża; wzywanie duchów, potworów i zombie; sporadycznie kanibalizm.
Podczas niektórych ceremonii wudu szamani są opętywani przez loa lub bogów.
Pomiędzy głównymi bóstwami znajduje się Ogoun – bóg-wojownik; Ba- ron Samedi – bóg cmentarzy, i ich źli odpowiednicy: Baron Cimitiere, Baron Piquant oraz Ghede, rządzący siłami zła”.
Migene Gonzalez-Wippler, okultystka, a jednocześnie redaktorka pracująca dla ONZ, podaje kilka innych szczegółów:
„Kult wudu oparty jest na systemie magiczno-religijnym, w którym naj- większe znaczenie ma kult bogów znanych jako loa, pochodzących z róż nych części Afryki. (…)
Kapłani wudu znani są jako hounganowie, a kapłanki jako mambo”.
Ceremonia kozła ofiarnego, rodzaj „komunii wudu” opisana jest następująco:
„Każdy z uczestników skanduje zgodnie z rytmem bębnów. Houngan lub mambo szybko podcina gardło l′kabrit ostrym jak brzytwa nożem.
Ciepła tryskająca krew zbierana jest do drewnianej miski.
Po tym, jak houngan lub mambo wypija trochę jako pierwszy, miska po- dawana jest od osoby do osoby, aż każdy się napije (…)
L’kabrit przedstawia w istocie ofiarę z człowieka”.
Ta ostatnia uwaga jest szczególnie istotna, ponieważ idealną ofiarą wudu jest w rzeczywistości człowiek, jak to wyjaśnia nieżyjący już uczony okultysta Rol- lo Ahmed w książce The Black Art:
„Wudu jest czystym i bezpośrednim kultem diabła.
W minionych czasach wymagał on ofiarowania dziewczynki, nazywa- nej «kozłem bez rogów», a chociaż tubylcy twierdzą, że ofiara taka nie została złożona od ponad pięćdziesięciu lat,
według informacji posiadanych przez autora zarówno wudu jak i obeah (magia rodem z Jamajki) prawdopodobnie pociągały za sobą ofiary z ludzi dorosłych (nie mówiąc już o noworodkach) w czasach znacznie bardziej nam bliższych”.
Gonzalez-Wippler jest bardziej szczera:
„Ofiary z ludzi są wciąż częścią wudu, ale sekty, które praktykują rytual ne morderstwa, są tajne i pilnie prześladowane przez policję.
Te «czerwone sekty», znane wtajemniczonym jako cabrit thomazos, bu- dzą największy lęk”.
Ceremonie o charakterze seksualnym są raczej integralną częścią wudu, niż jego wypaczeniem. Jak wyjaśnia Gonzalez-Wippler,
„bębny i ofiary rytualne są integralną częścią wudu, tak samo jak orgie seksualne i czarna magia”.
Nieżyjący już badacz okultyzmu i autor powieści grozy Denis Whe-atley opisu je z obrzydzeniem obrzędy wudu w następujący sposób:
„Jest to jedna z najohydniejszych, najokrutniejszych i poniżających form kultu, jakie kiedykolwiek człowiek wymyślił. (…)
Zwykle obrzędy odprawiane są w obwarowanym domu nazywanym ho- unfort, gdzie houngan prowadzi życie podobne do afrykańskiego kacy- ka.
Przy wznoszącym się i opadającym dźwięku wspaniale skoordynowanej gry bębnów, odbywają się rytuały z szablą, flagami i tańcem. Pary tań- czą zręcznie w labiryncie świec ustawionych na podłodze, a ich ruchy wyobrażają spółkowanie (…).
Od czasu do czasu mężczyzna lub kobieta przerywają i wirują wokół wła snej osi, muzyką bębnów wprawiani w podniecenie i doprowadzani nie- mal do szaleństwa.
Ich oczy wywracają się białkami na zewnątrz a ciała opętane zostają przez jednego z wielu duchów, które oni sami nazywają loa.
Za ich pośrednictwem loa przekazują żądania i proroctwa, po czym tan- cerze z pianą na ustach padają na ziemię. (…)
Następnie z wyrafinowanym okrucieństwem, porównywalnym do czar- nych mszy, składane są ofiary.
Jeśli w ofierze składa się dużą świnię – najpierw odcinają jej genitalia, a następnie piją krew;
jeśli kozę – bita jest ona długo, zanim cios magicznej szabli houngana nie położy kresu jej niedoli;
jeśli psa -najpierw odcina się mu uszy i ogon;
jeśli parę kurczaków lub gołębi – kości skrzydeł i nogi są powoli łamane, zanim skręci się im kark”.
Barwne fotografie tych krwawych obrzędów znaleźć można w książce „Zna- mię wudu. Przebudzenie do mojego afrykańskiego duchowego dziedzictwa, pracy biograficznej zwolennika wudu Sharon Caulder. (…) Książka ta potwier dza w całej rozciągłości fakt nadużyć seksualnych związanych z kultem wudu
Innym integralnym elementem wudu jest wiara w zombie. Ci, którzy wierzą w możliwość istnienia takich istot, zwykle przypisują to zjawisko połączeniu hipnozy i narkotyków.
Taka jest religia,
o której Paweł VI twierdził, że uczy szacunku dla godności człowieka i która miała według niego przynieść Afrykanom wiarę w jedynego Boga;
religia, której Jan Paweł II nakazał nauczać kapłanom i zakonnikom, o której twierdził, że zawiera zbawcze „ziarna Słowa” i którą w efekcie promuje i ws- pomaga.
Jeśli „ziarna Słowa” dostrzec można w tym, co opisaliśmy wyżej, trzeba je również uznać w czarnej mszy i w każdej machinacji piekła.
Również jego mieszkańcy powinni być w stanie zebrać kilka rozrzuconych zia ren z dna Gehenny, byłoby jednak w sposób oczywisty nadużyciem opisywać te drobiny jako nawet odległe powiązane z Chrystusem.
OTO i Watykan, wspierając wudu – Jak naprawdę wygląda sprawa powołań?
Czy ów taniec z diabłem, w trakcie którego ostatni papieże promowali wudu w Afryce , niwecząc owoce ciężkiej pracy abpa Lefebvre’a, przyniósł jakiekol- wiek dobre owoce?
Bębny wprawiające w trans tancerzy nie są już niszczone – gra się na nich pod czas afrykańskich „Mszy”.
Mówi się nam jednak, że te posunięcia zrodziły trwały wzrost liczby powołań i rozrost Kościoła na tym kontynencie.
Przyjrzyjmy się jednak bliżej faktom.
Jak mówi stare porzekadło, największym kłamstwem są statystyki. I właśnie sztuczka statystyczna użyta została dla podparcia krzykliwych twierdzeń do- tyczących ekspansji Kościoła w Afryce.
Otóż zestawienie znajdujące się na stronie internetowej Kościoła w Afryce nie podaje liczby konwersji od Vaticanum II, ale od roku 1925
– faktycznie wykazując wielki wzrost, który musi być bezsprzecznie wyni- kiem pracy abpa Lefebvre’a.
Do tego dochodzi jeszcze jedno oszustwo.
Pisze się, że obecnie „chrześcijanie” w Afryce stanowią 40% populacji.
Brzmi to z pewnością obiecująco, zanim nie kliknie się na odnośnik, by zba- dać szczegóły
– i nagle dociera do nas prawda. Diabeł tkwi w szczegółach:
do „chrześcijan” w Afryce wliczono wyznawców sekt niekatolickich, po- cząwszy od baptystów, a skończywszy na zielonoświątkowcach z Holy Rol- lers, których obłąkańcze tańce są łudząco podobne do pewnych obrzędów wudu.
Idąc dalej, widzimy, że katolicy są wymienieni jako społeczność stanowiąca 14,9%, co stanowi najniższy odsetek
(było to w roku 1997 – cztery lata po wizycie Jana Pawła II, podczas której pochwalił wudu w Beninie, liczba jego wyznawców wzrosła z 25% do 60%).
Ciekawe, jak rozwinęłaby się sytuacja w Afryce, gdyby papież potępił wówczas wudu i podkreślił konieczność przynależności do Kościoła katolickiego.
Ponadto kapłaństwo w Afryce cierpi z powodu nadużyć seksualnych ducho-wieństwa wobec kobiet.
Ten problem, częsty na kontynencie afrykańskim, przypisywany jest przez ks. Cervellera, pracownika Kurii Rzymskiej, „uwarunkowaniom kulturowym”.
Tłumaczenie to odsyła nas znów do afrykańskiej kultury formowanej przez wudu… i określanej przez dwóch posoborowych papieży jako „zasługująca na szacunek”.
Afrykańscy księża otrzymują w ten sposób sprzeczne sygnały i być może naj- lepszą wiadomością w tym smutnym scenariuszu jest fakt, że ich ofiarami nie są chłopcy.
Nie zapominajmy o innym jeszcze owocu zmian w Afryce w okresie posoboro- wym
– o epidemii AIDS, która dotknęła ten kontynent około roku 1970, w tym samym czasie, gdy dotarła tam nowa Msza.
Pewne jest, że źródłem tej choroby w Afryce były zielone małpy, a mając w pa- mięci zarzynanie i wykorzystywanie seksualne zwierząt podczas obrzędów wudu
– domyśleć się można, w jaki sposób wirus dostał się do ciał afrykańskich mężczyzn.
Obecnej kondycji afrykańskiego katolicyzmu po Vaticanum II nie da się na- wet w sposób odległy porównać z prawdziwą jego wiosną na tym kontynencie, która rozkwitła pod duchową opieką człowieka, nazwanego przez Jana Pawła II „ekskomunikowanym” zaledwie w kilka lat przed udzieleniem przez tego samego papieża wsparcia wudu w jego ojczyźnie.
Kolejny zbieg okoliczności?
Oczywiście papieże nie byli jedynymi propagatorami wudu: w każdej większej księgarni można nawet znaleźć (oprócz literatury – przyp. tłum.) obok świec i kart – całe „zestawy wudu”.
Wudu reklamowane jest też – już „na zewnątrz” Kościoła
– przez tę samą organizację, którą w numerze sierpniowym „Catholic Fa- mily News” nazwałem siedliskiem spisków i zepsucia – Ordo Templi Orie ntis, OTO.
William Breeze, znany również jako hymenaeus Beta, obecny przywódca ga- łęzi OTO, która uzyskała legalny status w USA, pracuje nad promowaniem wudu razem z żydowską reżyserką Mają Deren.
Deren z kolei współpracowała nad promowaniem wudu z Józefem Campbel- lem, guru popgnostycyzmu, u którego stóp William Moyers siadywał jako chela.
Jej film propagandowy pt.” Boski jeździec. Żywi bogowie Haiti”, promuje du- chowość wudu, współgrając z nową papieską orientacją wobec afrykańskiego pogaństwa.
Innej ważnej gałęzi OTO w USA przewodzi Michał Ber-tiaux, uważający się za głowę wudu w tym kraju.
Otrzymał on rzekomo władzę nad obiema gałęziami tego kultu od Lucjana Franciszka Jean-Maine, haitańskiego zwierzchnika wudu, na krótko przed je- go śmiercią w Bostonie w roku 1960.
Kierując Ordo Templi Orientalis, czyli OTOA, Bertiaux współpracował blisko z Kenethem Grantem, przywódcą ważnej brytyjskiej gałęzi OTO oraz uczniem Alistaira Crowleya.
Bertiaux założył w Chicago Klasztor Siedmiu Promieni i nauczał tam swych adeptów wyuzdanych obrzędów seksualnych wudu, skończywszy na- jak pisze Grant w La Couleuvre Noire – kulcie Czarnego Węża.
Grant wyjaśnia, że OTOA powstało w wyniku połączenia z kabalistyczno-ma- sońskim obrządkiem, opierającym się na koncepcjach Crowleya – starym ob- rządkiem stworzonym przez To-ussant-Louverture, który łączył francuski kabalizm, iluminizm i „prądy dahomejsko-afrykańskie”.
OTOA
„założony został przez Franciszka Jean-Maine w latach 1921-22 według zasad OTO, przejmując elementy haitańskiego wudu, pochodzące z kul- tu Czarnego Węża”.
Wydaje się, że OTO i Watykan, wspierając wudu, działały de facto równolegle . Niektórzy z pewnością nazwą to przypadkiem.
Tym jednak, którzy znają dokumenty spisku masońskiego, mającego na celu opanowanie przez OTO Stolicy Świętego Piotra, może przyjść na myśl, że ist- nieją granice zbiegu okoliczności.
Nie mamy więc w Afryce żadnej „wiosny Kościoła”.
Choć Duch Święty niewątpliwie wciąż pociąga ku sobie dusze, z pewnością ca- le ich rzesze wpadają w piekło pod wpływem ducha Vaticanum II, który być może ma coś wspólnego z duchami wzywanymi podczas ekstatycznych tań- ców w Beninie.
I chociaż Paweł VI sugerował, że takie podobieństwo bóstw nasuwa wniosek, że najwyższa istota wudu jest naszym „ojcem”, katolicy mogą słusznie wzdra- gać się i protestować wobec tych papieskich stwierdzeń. (…)
Można przecież odwrócić ten argument o 180 stopni i stosując „badanie du- chów” wywnioskować coś wręcz przeciwnego:
że duch, który zrodził się z II Soboru Watykańskiego i inspirował papieży do wychwalania afrykańskiego wudu, musi być kimś różnym od Ducha Świętego, kimś zaprawdę nieświętym
– duchem nieczystym, który przez swe działanie wykazuje mroczne podo- bieństwo do loa.
——————————————-